OPOWIADANIE - Za garść srebrników
SS-NG #28 LUTY 2005






"Waydack"
    Velvet nigdy nie wierzył w Boga. Zresztą nikt tej wiary w nim nie chciał zaszczepić. Matki nie znał, umarła zaraz po porodzie a ojciec zbyt dużo pił by myśleć o wychowaniu syna.
To może dlatego Velvet leżał teraz na dachu wieżowca, tuż przy jego krawędzi z karabinkiem snajperskim wycelowanym w jedną z zamkniętych przez policję ulic.



Rysunek (C) Artur Wawrzaszek

To co zamierzał zrobić było czystym aktem szaleństwa ale i odwagi. To co zamierzał zrobić miało kosztować jego mocodawców grube miliony. Velvet pomyślał iż mając taką kupę szmalu nie będzie musiał więcej chodzić z kijem baseballowym po barach i demolować ich na życzenie jakiegoś osiedlowego Ala Capone. To duży awans, ze zwykłego goryla miał stać się bogatym mieszkańcem Brazylii lub Nikaragui. Jeszcze nie zdecydował gdzie wyjedzie, to poczeka. Na razie koncentrował się na zadaniu.
Słońce właśnie weszło w zenit a jego promienie z cała mocą prażyły plecy i tył głowy snajpera. Pierwsze krople potu pojawiły się na karku a potem na czole. Velvet przewidział taki obrót zdarzeń dlatego założył białą koszulkę a na głowę naciągnął białą kaszkietówkę którą kiedyś ukradł gdy był młody i wałęsał się całymi dniami po centrach handlowych. Dłonie wilgotne od potu zaczęły się ślizgać po rękojeści karabinu. To nie dobrze, zauważył jednak wciąż stawał się zachować spokój. Jeżeli dopadnie go stres szanse na powodzenie akcji zmaleją. Na to nie mógł sobie pozwolić, zbyt wiele wysiłku włożył w przygotowanie się do akcji. Najpierw musiał w anonimowy sposób zakupić broń a nie było to proste gdyż w szarej strefie roiło się od kapusiów i tajniaków. Gdy ktoś kupuje karabin z optycznym teleskopem skupia to uwagę zbyt wielu osób. Wiadomo, dzieje się coś ważnego, ktoś kogoś planuje sprzątnąć w mało rozpowszechniony, zwłaszcza w Polsce sposób. Dlatego za niewielkie pieniądze wynajął Rosjan którzy odważyli się przemycić dla niego sprzęt i sprzedać w nieco wygórowanej cenie. Ale co tam, Velvet dostał od zleceniodawców sporą zaliczkę którą dobrze spożytkował. Miał upragnioną broń, nikt o tym nie miał prawa wiedzieć i był to wielki sukces. Gorzej było z nauczeniem się obsługiwania karabinku. Jego złożenie nie jest takie proste jak pokazują to w tych głupawych amerykańskich filmach. Trzeba naprawdę się pomęczyć by złożyć do kupy wszystkie części. Jeszcze gorzej ze strzelaniem. Leżąc na dachu Velvet przypomniał sobie liczne nieudane próby w lesie. Na łonie natury, w otoczeniu drzew i co najważniejsze bez świadków uczył się przez cały tydzień strzelać do celu. To było strasznie irytujące kiedy przez cały dzień ani nie razu nie trafił w butelkę. Drugiego dnia zmniejszył odległość między lufą a celem do stu metrów i po kilku próbach mu się udało. W kolejne dni cofał się coraz dalej od butelek i coraz częściej w nie trafiał. Po tygodniu kiedy miał prawie stuprocentową skuteczność i własny styl strzelania nie mógł się nadziwić jak wcześniej nie mógł trafić do celu. Nigdy nie był cierpliwy ale ten tydzień spędzony w lesie wiele go nauczył.
Nie tylko celnego strzelania.
Na ulicy zaczął się robić tłok. Rozentuzjazmowani ludzie starali się przejść przez blokadę ustawioną z radiowozów i policjantów. Velvet poczuł lekki niepokój. Jeżeli tym histerykom uda się przebić przez kordon z zamachu nici. Nigdy nie trafi w człowieka otoczonego przez tłum. Velvet wychylił głowę zza krawędzi i splunął. A żeby tak spadł komuś na łeb ten glut, pomyślał i nerwowo się uśmiechnął. Po chwili spojrzał przez lunetę by zobaczyć czy ludzie dalej próbują się dostać pod główne wejście hotelu „Rezydent”. Z ulgą stwierdził że część rozkrzyczanej hołoty zmalała i coraz mniej narwańców próbowało wygrać z policją. - No dalej Nazarejczyku , wyjdź z tego hotelu, – powiedział sam do siebie a po chwili zaczął się zastanawiać nad sensem tego co powiedział. Do tej poty nie docierało do niego że będzie strzelał do strzelał do syna bożego , to znaczy nie bezpośrednio do niego, ale jego nowego ziemskiego wcielenia – Ibrahima Zatastosa, człowieka z nikąd, który z dnia na dzień udowodnił światu swoją niespotykana moc. Velvet nie lubił tanich rewelacji podawanych przez gazety, radio i telewizję, nie lubił też słuchać o cudach których dokonywał Zatastos.
Velvet był niewierzący a mówienie o nowym Mesjaszu doprowadzało go czasem do białej gorączki. Dlatego gdy przybyli do niego czterej włoscy księża z polskim mnichem jako tłumaczem wcale się nie przeraził tym kogo ma zastrzelić. Bardziej go zdziwiło to iż faceci ze złotymi krzyżami wiszącymi na szyjach zapłacili mu za to by zabił kogoś dla kogo przez setki lat służyli. Było to niezrozumiałe do czasu kiedy Velvet wdał się na osobności w rozmowę z mnichem-tłumaczem.
- Jak ci na imię synu ?- spytał zakonnik
- Jacek ale wszyscy mówią do mnie Velvet. To od mojej skóry. Nie używam żadnych kremów a proszę zobaczyć jaka gładka
- Wierzysz w Boga ? – znów zapytał zakonnik
- Nie, nie wierze
- A więc nie wierzysz iż Ibrahim Zatastos jest mesjaszem ?
- Nie
- A dlaczego uważasz że nim nie jest? Przecież uzdrawia ludzi, czyni tyle cudów, potrafi jednoczyć ludzi. To wielka osobowość
- Nie zastanawiałem się nad tym proszę pana – rzekł Velvet – dla mnie religia to głupotka wymyślona przez was samych
- Rozumiem – zamyślił się mnich – Nie chcę się wdawać z tobą w dyskusje na temat religii. Najważniejsze że Zatastos jest ci obojętny
- Ty rozumiesz, ale ja nie rozumiem – Velvet zlustrował pozbawioną emocji twarz mnicha – Dlaczego chcecie się pozbyć kogoś o kim nauczacie że jest Bogiem ? Skoro wszyscy uważają go za mesjasza to dlaczego? Dlaczego mam go zastrzelić ?
Mnich uśmiechnął się tajemniczo po czym dotknął swojego krzyża by poczuć się pewniej
- Jesteś niewierzący synu, mniemam że nie czytasz pisma świętego. Tam jest napisane o fałszywym mesjaszu który zejdzie na ziemię by sprowadzić chaos
- A Zatastos niby jest tym oszustem ? – spytał Velvet
- Tak
- A jeśli naprawdę jest mesjaszem ?
- Przecież nie wierzysz w Boga, co za różnica
Zabójca pokiwał głową. No tak. Nie ma różnicy. Liczy się pokaźne konto w banku po naciśnięciu spustu.
Słońce piekło coraz mocnej. Na koszulce snajpera pojawiła się wielka mokra plama. Rozgrzany beton parzył go w brzuch.
- Wychodź sukinsynu, wychodź...
Frontowe drzwi hotelu ani drgnęły. Velvet zaczął się zastanawiać co taki świętoszek Zatastos może robić w „Rezydencie”. Modli się do swojego ojca? Rżnie w zaciszu hotelowego pokoju jakąś dziwkę? Specjalnie wkurwia człowieka który mierzy do niego z dachu pobliskiego wieżowca? Tak, to na pewno to! Zatastos mnie wkurwia, stwierdził Velvet a ze zdenerwowania o mało nie nacisnął spustu.
Musiał się opanować i to szybko. Jeżeli chciał się pławić w luksusie musiał wykorzystać szansę jaką mu dano.
Pan Mesjasz pojawił się z wizytą w Polsce po raz pierwszy i chyba ostatni. Jaki jest rachunek prawdopodobieństwa że właśnie na tej ziemi, ziemi narodu który ponad wszystko ukochał Boga, miał umrzeć Zatastos? Że do tej roboty wybrano jego, Velveta, zwykłego bandziora skazanego na dwa lata paki za ciężkie pobicie ? Kto w ogóle polecił go jako zabójcę? Snajper nie chciał sobie odpowiadać na te pytanie, przynajmniej do czasu kiedy będzie opalał się na plaży W Rio de Janeiro.
Miał świadomość tego iż strzelając do ulubieńca tłumów przyciągnie do siebie wielką nienawiść i pogardę, że spowoduje globalną żałobę ludzi, zmieni bieg historii. Stanie się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na Ziemi.
Podczas przygotowania do zamachu oswajał się z tą myślą a pomagały mu w tym jego notatki w których zapisywał sobie co kupi za te ciężko zarobione pieniądze. Wiedział jedno. Życie jednego człowieka, nawet Zatastosa było warte tego wszystkiego, co zaznaczył ołówkiem w notesiku.
Mówią że nawet bogacze się nudzą pieniędzmi.
Velvet miał pewność że on swoim bogactwem nigdy się nie znudzi a w notesiku zawsze pojawi się kolejna rzecz którą on zapragnie mieć. A wszystko dzięki jednemu strzałowi.
Przeklęty żar odbijał zamazany obraz i Velvet musiał wyostrzyć wzrok by dobrze widzieć to co dzieje się kilkadziesiąt metrów pod nim. Duże krople słonego potu z czoła spływały wprost do oczu powodując nieprzyjemne pieczenie. Mężczyzna syknął gniewnie, głośno przeklął po czym zaczął dłonią przecierać oczy co jednak nie przyniosło to ulgi, wręcz przeciwnie.
- Tylko nie panikuj, już niedługo – szepnął pocieszając sam siebie. Zaczął głęboko oddychać, wdech, wydech, wdech wydech. Uspokoił się. Popatrzył przez lunetę na drzwi „Rezydenta”. Drzwi się otworzyły.
Velvet zastygł jak posąg, nie poruszył nawet brwią a miał taki zwyczaj gdy czuł w sobie napięcie. Jego oddech na chwilę zwolnił jak prężący się, szykujący się do skoku kot. Gdy z hotelu wyszła pierwsza osoba jego serce zaczęło delikatnie uderzać o gorący beton na którym leżał snajper. To świta Zatastosa, stwierdził obserwując ludzi opuszczających „Rezydenta”. Ich twarze wydawały się Velvetowi spokojne, pełne dziwnej pogody ducha. Snajper przypomniał sobie że sam miał kiedyś taką twarz kiedy jego straszy brat Mirek pozwolił mu trzymać się z jego paczką. Jacek, bo wtedy nikt jeszcze nie wołał na niego Velvet czuł wtedy olbrzymią dumę i był niebywale szczęśliwy kiedy zazdrości koledzy z klasy patrzyli jak jeździ rowerem w towarzystwie starszych od siebie chłopaków.
Koniec głupich wspomnieć, czas zabrać się do pracy, rzekł w duchu snajper i zwiększył zoom. Biały krzyżyk zaczął wędrować po twarzach ludzi pojawiających się w progu drzwi hotelu. Velvet czuł że każda upływająca sekunda jest wiertłem wbijającym mu się w głowę i powodując ciężki, paraliżujący ból. Nie chciał w paść w panikę. Nie teraz, kiedy jest już tak blisko. Kiedy lufa wymierzona jest tam gdzie chciał. Nagle z znienacka zaskoczyła go myśl iż nie chce do nikogo strzelać, nikogo zabijać. Chce uciec z tego dachu i żyć tak jak dotychczas.
Było jednak za późno, Zatastos wyszedł z hotelu. Nieopodal ludzie trzymani w ryzach przez kordon policji zaczęli wrzeszczeć jak opętani. Co niektórzy śpiewali pieśni religijne.
Mesjasz miał około czterdziestu lat, czarną, krótko przystrzyżoną brodę zasłaniającą część policzków. Jego włosy były starannie ułożone, zaczesane do tyłu przez co nadawały mu jeszcze większej powagi. Twarz sroga, o ostrych konturach, oczy lekko przymrużone.
- To on...
Velvet skierował krzyżyk-celownik na twarz Zatastosa. Chciał wstać i odejść jak najdalej od karabinu jednak część zdrowego rozsądku dzielnie biła się z paniką o miejsce w głowie snajpera. Miliony, miliony, miliony... Zatastos uniósł głowę do góry. Zasłonił nasadą dłoni oczy przed słońcem i patrząc prosto w obiektyw lunety coś powiedział w kierunku mężczyzny leżącego na dachu
- Moim bogiem są pieniądze – odparł Velvet i przycisnął spust.
Czas stanął w miejscu, palec zatrzymał się na dociśniętym do końca spuście, strzał który rozległ się wokoło trwał i trwał i trwał, kropla potu spadająca z czoła na beton zamiast rozchlapać się i rozbić na części wciąż leciała bardzo powoli, praktycznie tkwiąc w bezruchu pomiędzy nosem a ustami zabójcy.
Sekunda która tak szybko się zatrzymała równie szybko przyśpieszyła do przodu. Zatastos stał w bezruchu, na jego czole pojawiła się krwawa siateczka. Pierwsi którzy to zobaczyli wrzasnęli i ruszyli by osłonić ciałami swojego zbawiciela. Velvet dalej leżał na dachu, dla niego to miejsce było próżnią pozbawioną czasu i przestrzeni. Jedynie przez lunetę mógł obserwować świat poruszający się do przodu. Dopiero gdy mesjasz znikł za ciałami wrzeszczących ludzi snajper otworzył swoje trzecie oko i poruszył ciałem. - Czas działa na moją niekorzyść – rzekł by zachęcić się do szybszego działania.
Z kieszeni spodni wyjął dwie chusteczki, z drugiej kieszeni jakiś płyt w buteleczce, namoczył je po czym zaczął wycierać cały karabin. Na dole trwał wielki harmider, słyszał to mimo iż dzieliła, go od miejsca śmierci Zatastosa niemała odległość. Zza pleców dało się słyszeć dźwięki nadlatującego helikoptera. Velvet dokładnie starł odciski ze spustu karabinu po czym zostawiając go leżącego na krawędzi ruszył do wyjścia. Drzwi wcześniej zabarykadował od zewnątrz metalową rurą by nikt mu nie przeszkadzał. W chwili kiedy oderwał rurę od klamki ziemia się zatrzęsła a przez bezchmurne niebo przez chwilę przeszła czarna chmura która znikła tak szybko jak się pojawiła. Przestraszony nie miał czasu myśleć o tym co się dzieje. Musiał uciekać, niedługo policja otoczy wszystkie budynki. Velvet niepostrzeżenie zszedł po metalowych opuszczanych schodach na ostatnie piętro wieżowca i niezauważony wskoczył do windy. Kilka pięter niżej do windy wgramoliło się kilku rozwrzeszczanych ludzi.
- Ktoś strzelał do Ibrahima ! Mesjasz nie żyje ! – krzyczeli do spoconego zabójcy który nie miał sił reagować inaczej jak: - Nie wierzę w Boga –
Zjechał na parter i wyszedł z budynku w otoczeniu pracowników wieżowca lecących na gwałt w miejsce gdzie zastrzelony został Ibrahim Zatastos. Policja starająca się zapanować nad sytuacją i otoczyć miejsca skąd mogły paść strzały nie dała rady hordzie tłumu. Velvet wydostał się ze strefy zero nie zaczepiany przez żadnego mundurowego. Szedł ulicą w odwrotny stronę niż wszyscy inni, biegnący pod hotel „Rezydent”. Ludzie go nie zauważali, potrącali ramionami nie dbając o przeszkody. Chcieli się dostać do swojego kochanego Boga. On sam przeciw nim wszystkim. Płacz, wrzaski, śpiewy żałobne. Wszystko kotłowało się w Velvecie. Nienawidził ludzi a oni nienawidzili go. Tyle tylko że jeszcze o tym nie wiedzieli. Mężczyzna skręcając w wąską alejkę przypomniał sobie że Zatastos coś do niego powiedział zanim ten wystrzelił. Jak to możliwe że zobaczył go z takiej odległości? Jak??? Velvet nadepnął na gazetę którą przywiał mu pod nogi wiatr. Podniósł pierwszą stronę. To wczorajsza, pomyślał.
Na wielkim zdjęciu Ibrahima Zatastosa białymi literami dziennikarz napisał
„MEJSASZ TWIERDZI ŻE UMRZE NA NASZEJ ZIEMI !!!”
Velvet czując jak łzy napływają mu do oczu czytał dalej
Najbliższy współpracownik Ibrahima Zatastosa na jego życzenie wczoraj podał do wiadomości informację iż Zbawiciel umrze na ziemi chronionej od wieków przez matkę z blizną na policzku. Łatwo się domyślić że (...)
dalszy fragment Velvet ominął i zaczął czytać przy końcu
Jego katem ma stać się „człowiek o skórze z jedwabiu w biel odziany”. Zatastos nie chce powiedzieć kiedy to nastąpi ale (...)
Wystarczy, dalej już nie musiał czytać.
Kilka wielkim kropel łez spadło na zdjęcie Mesjasza. Velvet upadł na kolana i patrząc na jego podobiznę łkał.
- Przepraszam...Boże...przepraszam...dlaczego pozwoliłeś mi się w ogóle urodzić? Dlaczego ?
W ciemnym zaułku nikt nie odpowiadał na pytania snajpera
- Od początku mi to było przeznaczone prawda ? Odpowiedz mi Boże! Ty mnie wybrałeś bym cię zabił !
Dalej cisza. Jak w grobie.
- Co ja ci takiego zrobiłem ! Odpowiedz mi co ja ci zrobiłem !?- Upadł twarzą na ziemię i wylewał coraz więcej łez na obliczę swojej ofiary.
- Po co się w ogóle Ciebie pytam. Przecież nie żyjesz sukinsynu ! Ha ha ha ha ha ! Zabiłem Cię !!!
Wstał z ziemi i ruszył przed siebie. Jego twarz była poskręcana szaleństwem. Nie wiadomo czy płakał, czy się śmiał. Może próbował robić to jednocześnie.
Po drodze zobaczył sklep ogrodniczy. Wszedł do środka. Sprzedawca oglądał telewizor. Nie zwracał uwagi na klienta. Jego uwagę przyciągał reporter piskliwym głosem donoszącym o tym co się stało pół godziny temu.
- Poproszę ten sznur – rzekł Velvet zdejmując z haka spory kawałek liny
- Panie ! Jakiś szaleniec zabił nam mesjasza ! Zabili nam Boga ! Tutaj w Polsce!
Gdy sprzedawca się odwrócił nikogo już w sklepie nie było. Na ladzie leżało sto złotych. W tle reporter dalej zawodził
„ Świadkowie twierdzą iż ostatnie słowa Ibrahima Zatastosa brzmiały cytuję - Masz wybór, nie strzelaj...czy było to skierowane do snajpera?”
Sprzedawca schował pieniądze do lady i dalej oglądał relację z pod hotelu „Rezydent”. Jeszcze nie miał pojęcia że jako jeden z ostatnich ludzi widział człowieka o skórze z jedwabiu, w biel odzianego. Kiedyś on, jego dzieci i prawnuki przeczytają o nim w pismach. Przeczytają o człowieku który tego dnia zarobił grube miliony.
OPOWIADANIE - Za garść srebrników
SS-NG #28 LUTY 2005